Co z tą Lechią?



"Świat Ludzi jest konstrukcją języka, utkaną ze słów, postrzegamy świat przez język, stojąc nad brzegiem rzeki nie widzimy jej źródeł czy ujścia, by je ujrzeć trzeba długich podróży, ale wiemy z książek czy opowieści, że Wisła ma źródła w Beskidzie, a ujście w Bałtyku, na ogół nie sprawdzamy tego. Podobnie jest z historią i nazwani ludów czy narodów." via Okiem Vrana

Ostatnio więcej czytam i myślę niż piszę. Pozwoliłam jednak sobie zacytować pewnego blogera, który w interesujący sposób w kilku zdaniach podsumował to, co się dzieje w naszym kraju od wielu lat. Pogrubiłam najważniejszy fragment. Nie mamy czasu sprawdzać, co z tego co słyszymy od historyków, archeologów, naukowców, dziennikarzy - ma jakiekolwiek ugruntowanie w źródłach. Niestety tak też jest z historią naszego kraju. Jednym z większych odkryć mojego życia było to, że fraza "historia Polski" jest w rzeczy samej tylko interpretacją historii naszego regionu, do tego mocno naciąganą, manipulującą, a momentami wręcz otwarcie kłamliwą. Mawia się, że historię piszą zwycięzcy, ale ja tu nie widzę ani historii ani zwycięzców. Więc kto u diabła nam pisze podręczniki? Wolę nie odpowiadać na to pytanie.

W to miejsce sięgam do źródeł. Lepszych, gorszych. Istotą jest to, że istniejących fizycznie. Wolę odnosić się do tego, co jest, niż do czyichś wyobrażeń na temat tego, co było w przeszłości. Obecny świat medialny działa na przekonaniach, wyobrażeniach i poglądach niemal całkowicie pomijając stan faktyczny. Mniej więcej tak też działa polskie społeczeństwo. Niby jest, ale począwszy je rozbierać na czynniki pierwsze otrzymujemy coś zupełnie nieopisanego. A opisywanego wszem i wobec. Tylko że w mediach jest zupełnie inny obraz Polaków niż w rzeczywistości. Dwa inne światy. Zapisuje się różne rzeczy, których nie widzę wyglądając przez okno. Nawet coś takiego jak temperatura czy poziom zapylenia ulega manipulacjom, bo zmienia się metody pomiaru, a porównuje dane z różnych lat. Jeśli ktoś za dwieście lat spróbuje opisać początek XXI wieku na ich podstawie, opisze zupełnie inny świat, niż który oglądamy. Coś takiego zdarzyło się z przedchrześcijańską Europą. Opisał ją ktoś, kto albo jej nie widział, albo widział niewielki fragment, sto razy się pomylił, drugie sto przekręcił. Nic dziwnego, że tak niewiele wiemy. Ale wiemy, że COŚ było, a to już dużo.

Język jest siłą narodu, niesie w sobie przekaz kultury i pojęć. Niektóre języki nie posiadają pewnych słów, bo nie znają tych pojęć ani rzeczy. Jeśli w danym języku istnieje pewne słowo, to przedmiot, pojęcie, wrażenie, czynność lub cecha istniały w danej kulturze. Kultury agrarne mają bogate słownictwo związane z uprawą roli i hodowlą zwierząt. Kultury przemysłowe mają wiele określeń narzędzi, części maszyn, produktów fabrycznych. Kultury filozoficzne mają słownictwo poetyckie i alegoryczne. Dlatego chcąc zrozumieć nasze korzenie, musimy przyjrzeć się naszemu językowi.


Co oznacza słowo Lach? Lach w starosłowiańskim oznaczał człowieka. Każdy lud i kultura ma w swoim języku to słowo i w każdej kulturze brzmi ono inaczej. Ale jest podstawą, filarem. Kim jestem? Człowiekiem. Zatem Lechia czy też Lachia była miejscem dla ludzi, bez konotacji pokrewieństwa, bowiem wszyscy pierwsi ludzie byli braćmi. Jeśli spojrzymy na Lechię nie jako odrębny naród w rozumieniu współczesnym, ale na zorganizowaną grupę ludzi, cywilizację - nie będziemy się musieli kłócić, czy Lachowie byli bardziej spokrewnieni z tym narodem czy z tamtym. To nie ma znaczenia! Natomiast ma znaczenie prawda i dążenie do uporządkowania zapisów z przeszłości, jakie by one nie były.

Czytam sobie ostatnio książkę Karola Potkańskiego pt. "Lachowie i Lechici" z 1897 roku. To jeden z dowodów na to, że frazy Lechia nie wymyślono niedawno, że ona była żywa jeszcze za zaborów i wiele wcześniej. Prócz Sarmacji, Białej Chorwacji, Scytii, Hiperborei i wielu innych. Osobiście do terenu obecnej Polski bardziej pasuje mi Hiperborea a nie Lechia. Ale to tylko nazwa, a chodzi o pojęcie. Jak byśmy tej cywilizacji nie nazwali ważniejsze jest to, że w ogóle zaistniała potrzeba nazwania. A skoro coś nazywamy - to znaczy, że istnieje fizycznie lub w naszej wyobraźni.

Interpretacja. Uwielbiamy dopisywać do przeszłości nieistniejące rozdziały. Legendy o smokach, wielkich bohaterów, sprawiedliwych królów. Kiedy jednak zaczynamy przyglądać się bliżej, kości smoków okazują się kośćmi mamutów, bohaterowie okazują się zdrajcami, a królowie egoistami. Dlatego archeologia tak często rozmija się z historią, bo odkrywa rzeczy, o których historycy nie chcą pisać. Kiedy czytam dzieła z półki historycznej, zawsze biorę na to poprawkę. Czytam wersję historyczną, która chce zachować tylko dobrą pamięć o przodkach. Taka jest nasza ludzka natura. Chcemy być potomkami lepszych ludzi, pół-Bogów a nie prymitywów.

A jednak w Polsce jest inaczej. Oficjalna polska interpretacja historyczna pozytywnie opisuje wyłącznie władców chrześcijańskich. Dlaczego tej samej historycznej miary nie przykłada do wcześniejszych? To nadal nasza historia, a pisana w jakże innym stylu. Albo się tę historię pomija (tak najłatwiej), albo w miejsce faktów opisywanych przez kronikarzy wstawia legendy. W efekcie uczymy się o jakimś Piaście Kołodzieju i królewnie Wandzie zamiast o tym, skąd się w ogóle Piastowie znaleźli w Wielkopolsce i jak doszli do władzy (nie, nie tak jak w legendzie o Popielu, która swojego rodowodu nawet nie ma w Polsce, a mysia wieża - pierwowzór legendy, znajduje się w Niemczech). Im dalej w przeszłość, tym więcej bzdur o rzekomych ziemiankach, ofiarach z ludzi i innych rzeczach, na które nie ma pół dowodu archeologicznego. Każdy, kto próbuje dogrzebać się prawdy, nazywany jest Turbolechitą. Tylko że to pomału przestaje działać, a może nawet zachęca do interesowania się przeszłością jeszcze bardziej.

Nie trzeba badać tylko historii państw, można poznać historię swojej rodziny. Kto ją napisze, jeśli nie my?

Wystarczy rozpocząć badania genealogiczne. Poznaje się nitkę łączącą nas z przeszłością, aż dochodzi się do momentu, gdy brakuje metryk. Pozostają badania genetyczne. Wtedy odkrywa się, że prócz opisu archeologicznego i historycznego jest jeszcze ten trzeci, najbardziej odporny na manipulację. Twarde dane, kto był naszym przodkiem w linii męskiej, żeńskiej, geny autosomalne. Możemy porównywać geny dużych grup ludzkich i na ich podstawie śledzić prawdziwe biologiczne migracje. Nie zgadza się z wersją historyków i archeologów? Boli? No tak. Boli tak jak dziecko, które odkrywa, że zostało adoptowane. Zmiana myślenia o przeszłości nie musi być przyjemna. Ale zyskujemy połączenie z rodem, odnajdujemy nasze korzenie i siłę płynącą z nich. To ważne. Ważniejsze niż słowa.


http://rudaweb.pl/index.php/2018/09/10/genetyka-o-europejczykach-wedlug-adriana-leszczynskiego/
Genetyka opisuje, jak łączyły się pewne grupy etniczne, jak wymierały, jak tworzyły w połączeniu z innymi nowe grupy. Zaczynamy rozumieć, dlaczego dany władca działał na szkodę swojego kraju walcząc o władzę ze swoim kuzynem. Dlaczego ważna jest narodowość matki i w ogóle rodzina króla ileś pokoleń wstecz. Lepiej rozumiemy powstanie Rosji dzięki DNA Rurykowiczów. Ale też przy okazji obalamy teorię pochodzenia Słowian z bagien Prypeci. No cóż, nie pierwsza to obalona teoria, nie ostatnia. Kiedy odkryto zjawisko promieniotwórczości, też przez pierwsze lata wyśmiewano naukowców. A teraz mamy elektrownie jądrowe. Każda zmiana optyki potrzebuje czasu na przyswojenie przez społeczeństwo. Historia Lechii w ujęciu genetycznym sięga naprawdę dawnych czasów i każe archeologom kopać głębiej niż zwykle. Wobec czego znajdują setki osad w Małopolsce czy na północnym Mazowszu. Ich tu miało nie być! A są. Może pora je porządnie opisać, zamiast zamykać oczy przy każdym odkryciu?




Wierzę, że świat historyków i archeologów wreszcie uzna prawdziwą przeszłość, tak jak naukowcy w XIX wieku wreszcie uwierzyli w istnienie promieniotwórczości odrzucając teorię eteru. Może nie dziś, może nie jutro, ale z pewnością w niedalekiej przyszłości. :)

Brak komentarzy: